Szacunek wobec temperamentu dziecka

Zwykły wpis

Żyłam kiedyś w złudnym przekonaniu, że wychowanie ma niemal stuprocentowy wpływ na to, kim się stajemy. Nie wiem czemu, ale ciągle zapominałam o temperamencie, który jest wrodzony i już.

Kiedy urodziła się moja Córka, byłam już bardziej świadoma i staram się pilnować, by nie próbować przerabiać dyni w fasolkę, a róży w słonecznik. Wymaga to oczywiście rozpoznania, kim dziecko jest, jakie ma predyspozycje, etc, etc.

Myślę, że można przy tym popaść w przesadę i zbyt łatwo zaszufladkować malucha. Ja staram się tego unikać, większość sądów na temat mojej Ani i Jej predyspozycji umieszczać w kategorii: hipotezy.

Jak łatwo o zaszufladkowanie, uświadomiła mi podróż tramwajem w chyba jeszcze niespełna roczną Anią. Ania siedziała w chuście albo nosidełku i miała na początku super humor, patrzyła przez okno, dostawała ode mnie buziaki w czółko i w ogóle było super. Ludzie w tramwaju zachwycali się: „jakie pogodne, jakie wesołe, jakie grzeczne dziecko”. Kiedy wracałyśmy do domu, Ania była już mocno zmęczona i chyba trochę zestresowana po badaniu (podróżowałyśmy w celach medycznych). Nagle zaczęła mocno marudzić, potem coraz głośniej płakać. Usłyszałam komentarze o beksie. W końcu w ogóle z Nią wysiadłam i przeszłyśmy parę przystanków na piechotę, potem wsiadłyśmy do kolejnego tramwaju, gdzie znów słyszałam, jakie mam wesołe i miłe dziecko. Co mnie najbardziej zaciekawiło, to ludzka potrzeba komentowania, jakie to dziecko jest, bardzo często połączone z oceną.

Przypomniało mi się to, gdy trafiłam dziś na ciekawy artykuł Don’t Call Introverted Children: ‚Shy’ autorstwa Susan Cain. Ponieważ planuję w tym blogu donosić polskim czytelnikom o ciekawych rzeczach, które pisze się po angielsku, pozwolę sobie na parę zdań streszczenia. Autorka wskazuje, że cechą, którą społeczeństwo docenia u dzieci jest ekstrawertyzm. Dzieciom introwertycznym, chowającym się za nogami rodzica, przypisuje się negatywną łatkę nieśmiałych, często zakładając, że poradzą sobie w życiu gorzej niż te, które z uśmiechem witają każdego obcego. Tymczasem można wskazać – w oparciu o różne badania – liczne „przewagi” introwertyków, którzy nie tylko dostają zwykle lepsze oceny w szkole, ale też okazują się skutecznymi liderami. Nie, nie chodzi mi o to, by udowadniać, że introwertycy są lepsi od ekstrawertyków (sama jestem raczej ekstra-, więc nie opłacałoby mi się), ale by pokazać, że „nieśmiałość” to niekoniecznie nieszczęście, które należy u dzieci przewalczać. Zwłaszcza że, jak pokazuje artykuł, oznacza ona już u bardzo małych dzieci nie jakąś cechę stricte towarzyską, czy antytowarzyską, ale pewien sposób reakcji na wszelkie bodźce: 70% dzieci, które wykazują się spokojniejszym, bardziej obserwatorskim podejściem do życia, okazuje się faktycznie introwertykami – wolą mniej bodźców, ale odbierają je jakby pełniej.

Mam wrażenie, że moja Ania należy właśnie do tych dzieci, które widzą, słyszą, czują więcej i nie potrzebują wielkich zmian, by być zainteresowane. Od początku czuję, że trzeba Jej dawkować nowości. Nie, nie nadmiernie chronić, ale też nie narzucać na siłę kolejnych przeżyć. Widzę, że niektórym to trudno przyjąć. Zwłaszcza gdy była niemowlakiem i niewiele umiała powiedzieć, ja widziałam, kiedy ma dość, a niektórzy goście, znajomi, krewni czuli potrzebę jeszcze trochę więcej jej pokazać, zaśpiewać, etc;-) Czy będzie introwertyczką? Nie wiem. Czasem sprawia wrażenie bardzo śmiałej, czasem wycofanej. Wiem jednak, że chcę, by wiedziała, że nie musi być na siłę gwiazdą towarzystwa i że jeśli okaże się „nieśmiała”, to nie będziemy tego przewalczać.

Ja sama pamiętam, że zwykle przyjaźniłam się z tymi „nieśmiałymi” i ogromnie wiele im zawdzięczam.

Jak to się ma do cierpliwości…? Może tak, że to także wymaga cierpliwości: obserwować swoje dziecko, nie wyciągać pochopnych wniosków, nie próbować zmieniać i przyspieszać jego rozwoju. Ale też uznać, że pewne rzeczy są (niemal?) niezmienne i możemy je po prostu przyjąć i pokochać. Nawet jeśli sami jesteśmy inni. Albo jeśli sami jesteśmy tacy, a chcielibyśmy być inni.

I znów wymaga to wiary, że Pan Bóg dał nam dość talentów…

Jedna odpowiedź »

  1. Nasza pediatra z każdą wizytą coraz śmielej komentuje charakter Dawida. Zaczęło się od próby przeszukania jej szafki z lekami (Dawid miał ok 15 miesięcy), bo jej dzieci to od zawsze wiedziały… Ostatnio stwierdziła, że to dziecko z „charakterem”, gdy bez słowa położyła go na kozetce i próbowała zajrzeć w gardło. Chodziło o to, że płakał… Sama niedawno pomyślałabym, że jest to dziecko, któremu na wszystko się pozwala… Na pewno nie widzę wielkiego kopca błędów wychowawczych, które popełniam, ale dostrzegłam, że każde dziecko jest zrobione z innego materiału. Obróbka może być łatwiejsza lub trudniejsza, zależy od nas tylko w jakimś stopniu, ale każda rzeźba jest już dziełem sztuki w czasie jej tworzenia. Pisz więcej… :). Jest super!

    • Dziękuję za zachętę. Pókim chora, to mam czas pisać, pewnie z czasem zwolnię z tym szaleńczym dodawaniem notek, no, ale zobaczymy:-)
      Twoje uwagi bardzo trafione, a metafora o rzeźbie piękna:-) Swoją drogą, szkoda by było mieć dziecko „bez charakteru”;-)
      No to komentuj więcej!:)

  2. No i znow uderzylas w „samo serce” 🙂
    Powoli (wolniej niz bym chciala, bo wiadomo, ze czas nie pozwala) i po kolei czytam Twoje wpisy i czuje ze znalazlam przestrzen, ktora bardzo mi odpowiada, pomaga i poprawia moja wiare we wlasna intuicje. Ta notatka okazala sie bardzo aktualna na dzis, znalazlam ja w archiwum bloga.
    Po pierwsze, zlapalam sie na tym, ze zdazylam juz kilka razy powiedziec o moim synu „niesmialy” i czulam wtedy, ze to niewlasciwe i troche niesprawiedliwe wobec niego.
    Moze zabrzmi to nieprawdziwie i nieprawdopodobnie ale moje doswiadczenia w obserwacji, tego jak reaguja ludzie na zachowania dzieci (mojego dziecka) pokrywaja sie z Twoimi. Zgadzam sie ze wiekszosc z nas preferuje ekstrawertykow. Nasza kultura, ktora swoja droga jest pokaleczona i opresywna (widac ro miedzy innymi w tym jak potrafimy trakrowac dzieci) woli ekstrawertykow, woli usmiechniete dzieci, ktore zawsze pozytywnie reaguja na bodzce. Matrwi mnie to, ze pokutuje przekonanie, ze „niesmialosc”, lepsze slowo-ekstrawetryzm, trzeba korygowac, bo jak pisalas nie jest cecha pozadana w zyciu doroslym. No ale to jakby powiedziec, ze niebieski jest zlym kolorem i trzeba go przemalowac na czerwony. Odkad jestem mama, widze w sobie silna sklonnoc rewidowania wlasnych cech, problemow, mojej historii zyciowej, mojego dziecinstwa. Chce napisac o dziecinstwie, bo dzis wydaje mi sie to bardzo wazne. Bylam uwazana za tzw.niesmiale dziecko, musialo to byc dla mnie nie lada problemem bo pamietam bardzo duzo zwiazanych z tym wydarzen.Nie wiem dlaczego tak bylo bo z naturu jestem ekstrawetrykiem, czuje potrzebe wyrazenia tego co mysle i przezywam z drugiej strony potrzebuje tez samotnosci i lubie miec poczucie odrebnosci, lubie bodzce ale nie w nadmiarze. Nie znosze stresu i presji, ale jednoczesnie potrzebuje ciaglej stymulacji. Moi rodzice, mimo ze wiem ze kochali mnie i dalej kochaja, byli przekonani o tym ze „niesmialosc” trzeba przepracowac, dzis mam troche wrazenie, ze na pewnym etapie nie pozwolili mi byc tym kim jestem. Nie mam do nich zalu, wiadomo ze bledy sa nieuniknione. Obserwujac wczoraj mojego syna podczas urodzinowego obiadu przyszlo mi do glowy, ze moim glownym zadaniem, najpelniejsza droga do wyrazania milosci, jest szanowanie tego kim jest. Widze, ze nie lubi byc w centrum uwagi, widze ze nie znosi halasu (oprocz tego ktory sam prowokuje :), lubi przebywac w gronie znanych mu osob, bardzo czesto jest skupiony, przede wszystkim obserwuje. No i jak cos mu sie nie podoba, jak jest zmeczony to wyraznie daje znac. Nigdy mu tego nie powiem, ale rozpiera mnie duma, kiedy nie usmiecha sie wredy kiedy jest o to proszony, tylko wtedy kiedy ma na to ochote. To samo z buziakami.
    No i Twoje dwa ostatnie akapity to jak dowody na to ze macierzynstwo jest szkola duchowa.

    • Dzięki za podzielenie się. Ja akurat zawsze uchodziłam za ekstra-, może nawet bardziej niż jestem w rzeczywistości.
      Fajnie by było, gdyby nasze dzieci nie czuły takiej presji – przynajmniej ze strony swoich rodziców:-)

  3. Bardzo dobrze napisane!!! Inaczej podejde do mojej introwertyczki, juz nie powiem niesmialej 3 latki:) dzieki za otworzenie oczu.

  4. Pingback: Moja mała roślinka « Love's patient

Dodaj komentarz