Co zamiast klapsa? (1)

Zwykły wpis

Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli się ze mną podzielić uwagami po tym, co napisałam o klapsach – zarówno tu na blogu, jak i poza. Dziś szczególnie zainspirował mnie komentarz Jojo, która (płeć zakładam na podstawie emaila, przepraszam, jeśli błędnie) pisze:

„Zgadzam sie, zgadzam i jeszcze raz zgadzam z autorem, ALE jestem zmeczona wymadrzaniem sie niektorych rodzicow na temat tego, ze nie bija dzieci i krytykuja tych co to robia. Bicie dziecka jest efektem frustracji rodzica, ktora ma jakis powod WIEC moze zamiast krytyki szanowni blogerzy moze napiszcie jak sobie radzicie z chwilami frustracji, a jesli ich nie macie to sie nie zajmujcie tym, bo widocznie nie macie na tyle doswiadczenia rodzicielskiego by zajmowac sie wyrazaniem opinii na ten temat. Jest cala masa rodzicow, ktora ma bardzo niesforne dzieci i sobie z tym nie radzi. Mysle, ze byliby wdzieczni za porady a nie krytyki. Pozdrawiam”Wzięłam to sobie do serca. Najpierw pomyślałam, że trzeba by solidnie przemyśleć i napisać jakieś nie-wiadomo-co-mądrego, ale potem uznałam, że po kawałku może coś się z tego poukłada. Po prostu zacznę pisać. I bardzo czekam na krytyczne uwagi.

Disclaimer: Moje doświadczenie wychowawcze istnieje, ale nie jest wielkie. Jeśli szukacie kogoś z poważnym doświadczeniem w wychowywaniu i niebiciu dzieci, zapraszam na przykład tu: O biciu i niebiciu – w ogóle polecam blogi dudiego, które odkryłam wczoraj dzięki temu, że mnie odwiedził (blogowanie jest super pod tym względem). Jednak temat frustracji, nerwów, niecierpliwości (wobec dziecka, ale przecież nie tylko) mam obcykany! Pisząc, opieram się na swoim doświadczeniu i przemyśleniach, ale także na lekturach. I naprawdę jestem chętna wysłuchać inne opinie.

„No dobla” jak mawia Ania. Spróbujmy.

Dziś chcę napisać parę zdań o tym, co pomaga mi radzić sobie z trudami macierzyństwa – w strategii długoterminowej. Jestem przekonana, że ważne jest zarówno, by znaleźć sposoby na poradzenie sobie, gdy już się gotujemy i naprawdę mamy ochotę zamordować delikwenta (przepraszam: dziecko), jak i wypracować w sobie długofalowo takie podejście, które pozwoli nam rzadziej się gotować. I dziś o tym drugim.

1. Zrozumienie – najpierw dla siebie.

Jest wiele sytuacji domowych, które wyprowadzają mnie z równowagi. Na przykład naprawdę nienawidzę, jak ktoś mnie dotknie z zaskoczenia, jak podczas karmienia piersią dziecię dotknie mojego brzucha, jak przerywa mi się coś, co wydaje mi się pilne, jak widzę, że się spóźnię… i masa innych.

Nad tymi fizycznymi mam niewiele kontroli, ale zwykle udaje mi się jakoś przetrwać, choć czasem huknę albo w półśnie zbyt gwałtownie odsunę taką łaskoczącą łapkę.

Natomiast sytuacje takie jak ta ze spóźnieniami albo przerywaniem mówią mi sporo o mnie. Lubię być panią swojego czasu. Lubię dawać, ale wtedy, kiedy sama wyznaczę sobie na to „slot czasowy”. W innych wypadkach czuję, że coś mi się wyrywa, odbiera. I moja irytacja rośnie.

Moje wielkie odkrycie „okołomacierzyńskie” jest właśnie takie: ja nienawidzę, jak się za mnie decyduje o moim czasie. A jednak jest to jedna z głównych cech macierzyństwa. Mnie dopadła już w ciąży, której około połowę przeleżałam plackiem… A po szczęśliwym przyjściu na świat, Ania także pokazała mi moje miejsce w łóżku, przez kilka pierwszych miesięcy domagając się nieustannego karmienia. I przez „nieustanne” naprawdę rozumiem „nieustanne”, nieraz wieczorne pięciogodzinne sesje bez przerwy albo budzenie się w nocy natychmiast, gdy tylko zmieniałam pozycję w łóżku, o wychodzeniu do toalety wolę nie wspominać. Ten czas już za nami, ale wiele mnie nauczył.

Uświadomił mi, że mój czas naprawdę nie należy do mnie. Ale jeszcze nie do końca umiem się z tym pogodzić. Niemniej jednak samo zrozumienie, że właśnie to jest dla mnie aż takim problemem, dużo mi daje. Wściekając cię na Anię, nieraz szybko daję radę uświadomić sobie, że nie chodzi o Nią ani o to, co akurat zrobiła albo chce, ale o mnie i moją nietolerancję na cudze zarządzanie moim czasem. Więc dlaczego mam Ją karać?

Jestem pewna, że każdy i każda z nas ma taki swój szczególnie czuły punkt i warto go sobie uświadomić.

Jak pisał Blaise Pascal:

Trzeba znać samego siebie: gdyby to nie posłużyło do znalezienia prawdy, służy przynajmniej do wytyczenia własnego życia, a nie ma nic godziwszego.

Jedna odpowiedź »

  1. Pingback: Co zamiast klapsa? (2) « Love's patient

Dodaj komentarz