Wychowanie bez frustracji

Zwykły wpis

Rodzice wychowujący swoje dzieci w nurcie Rodzicielstwa Bliskości – tak jak i ja – nieraz próbują wyjaśniać, że nie jest to wychowanie bezstresowe. Zauważyłam jednak, że ich, nasze, wyjaśnienia trafiają nieraz jak kulą w płot. Myślę nad tym od jakiegoś czasu i chyba trochę już rozumiem, w czym problem.

Na własne potrzeby wymyśliłam pojęcie „wychowanie bez frustracji”, znaczyłoby mniej więcej to samo co „wychowanie bezstresowe”, ale wprowadzam inny zwrot, by zwrócić uwagę na to, czym moim zdaniem absolutnie NIE JEST wychowanie w bliskości. Ba, jestem coraz bardziej przekonana, że to „tradycyjne wychowanie” (z nagrodami i karami, podkreślaniem grzeczności itp) próbuje być wychowaniem bez frustracji. Najpierw napiszę, jak do tego doszłam.

Niedawno była u nas przez jakieś 2 godziny znajoma mojej Mamy. Pani około 50-tki, ma dorosłą Córkę. Było to nasze pierwsze spotkanie, odkąd mam Córkę. Zjadłyśmy razem śniadanie, Ania na początku trochę nie chciała rozmawiać z nową osobą, musiałam Ją ponosić na rękach, poprzytulać, ogarnąć. Potem jakoś się to poukładało, ja rozmawiałam z tą Znajomą, a Ania robiła różne rzeczy. No i w pewnym momencie usłyszałam coś, co przewróciło do góry nogami moją wizję siebie samej:)

Otóż zawsze mi się wydawało, że w oczach osób spoza najbliższej rodziny jestem matką nadmiernie opiekuńczą, zbyt skoncentrowaną na dziecku, permisywną itp, itd. A tu usłyszałam: „Ty to nie jesteś wspierającą mamą”. Zszokowało mnie to, po chwili zapytałam: „Co ma Pani na myśli?”. Okazało się, że jak Ania się walnęła, to nie pobiegłam pocieszać i sprawdzać, czy wszystko ok, tylko zapytałam, czy potrzebuje pomocy. Jak się polała jogurtem, to nie pobiegłam wycierać, tylko podałam ręcznik papierowy i dalej rozmawiałam, a Ania wytarła siebie i okolice sama.

Swoją drogą moja rozmówczyni chyba poczuła, że to, co powiedziała, zabrzmiało niefajnie, bo zaczęła mi tłumaczyć, że właściwie to dobrze, że ona za dużo pomagała swojej córce i ta do dziś jest mało samodzielna.

Ja w każdym razie raczej nie wzięłam tego do siebie, za to dało mi to do myślenia i zrozumiałam wiele spraw.

Tak, moje wychowanie jest wychowaniem z frustracją. Nie ma u nas tak, że nic się nie stało. Nigdy nie używam tego sformułowania, bo jest ono z definicji nieprawdą.

Stało się. Jak Ania się przewróci  i potłucze, to może Ją boleć. Jak coś rozwali, to jest rozwalone. Możemy spróbować naprawić, raz się uda, raz nie. Ale przecież się stało. Nie, nie wygłaszam (zwykle, czasem niestety mnie ponosi) na ten temat wykładów, nie wpędzam w poczucie winy. Ale też nie udaję, że coś to jest nic.

Często nie zgadzam się na coś, czego chce moja Córka. I Ona się wścieka. Płacze albo krzyczy, kiedyś zdarzało się, że mnie uderzyła. Jest wściekła, sfrustrowana, zawiedziona, wkurzona, smutna. Różnie. Ale jest. Stało się. Zazwyczaj nie ma to wpływu na moją decyzję. Nie zmieniam Jej pod wpływem krzyku czy płaczu mojej Córki. Ale też nie zostawiam Jej z tym samej. Nie każę Jej przestać płakać (poza momentami, kiedy nie daję rady, ale nie jestem z tego dumna), nie wmawiam, że to nic takiego, nie okłamuję, że kiedyś tam np. kupię to, czego nie zamierzam kupić, nie proponuję od razu czegoś w zamian, nie odwracam uwagi. Jestem. Przytulam, jeśli chce, pozwalam płakać albo krzyczeć (w miejscu publicznym gdy to tylko możliwe zabieram Ją poza zasięg ludzi, np. do łazienki, na dwór). Mówię o tym, co myślę, że czuje np.: „Jesteś wściekła, bo chciałabyś  jeszcze się bawić na tym placu zabaw, a ja mówię, że musimy iść”; „Smutno Ci, bo myślałaś, że kupimy jeszcze coś dla ciebie, a nie kupiliśmy” itp. Ani to odpowiada. Po chwili przestaje płakać i wszystko jest jak dawniej. Nie, że nic się nie stało, ale stało się i sobie poradziliśmy.

Tymczasem widzę, że bardziej „tradycyjne wychowanie” oczekuje, żeby nigdy nic się nie stało. Żeby nie było frustracji ani powodów do frustracji. Zawsze ma w zanadrzu jakiś instrument, który ma na celu to spowodować: odwrócenie uwagi, groźbę kary, obietnicę nagrody, pochwałę, krytykę. Byle by wmówić dziecku, że nic się nie stało i nie ma powodu czuć, że coś jest nie tak.

Pamiętam też taką scenkę z tygodnia adaptacyjnego w przedszkolu. Ania zaczęła płakać, bo nie chciała siedzieć w konkretnym miejscu jadalni (mniejsza teraz o przyczyny). Wzięłam Ją na bok, przytuliłam i słuchałam, nie mówiąc nic. Podeszła przedszkolanka i zapytała: „Jak ona tak płacze, to pani zawsze jej daje to, czego chce?”. To pytanie mnie zadziwiło. Bo przecież nic Ani nie dawałam, prócz siebie, nic nie obiecywałam, nie rozwiązywałam sytuacji, która była dla Niej trudna – przynajmniej nie wtedy. Wtedy tylko byłam. Ale musiałam zrobić coś albo czegoś nie zrobić, co spowodowało, że uznała, że ja wychowuję bezstresowo czy coś (i chyba ta łatka przylgnęła do mnie i naznaczyła negatywnie moje relacje z przedszkolem). Domyślam się, że dlatego że pozwoliłam mojej Córce wyrażać niezadowolenie. Tak dużo. Tak niewiele.

Jeszcze jedna myśl: wielu Rodziców narzeka, że dziecko coś na nich wymusza. Zwykle mnie to dziwiło, bo nie miałam poczucia, by Ania coś na mnie wymuszała. I zrozumiałam: na mnie trudno coś wymusić, bo nie boję się frustracji. Jeśli karmię prawie 4-latkę (choć już coraz rzadziej, dzieci naprawdę same się odstawiają od piersi we właściwym dla siebie czasie! Ania po prostu zaczęła zasypiać bez piersi, ale raz na parę dni jeszcze prosi i wtedy dostaje), noszę na rękach, poświęcam czas i uwagę, to robię to dlatego, że Ania tego potrzebuje, a ja chcę Jej to dać. Gdy nie mogę albo nie chcę, to nie daję – ale wiem, że ma prawo być o to wściekła, płakać albo się smucić. Przeżywać frustrację. Nie dlatego że ja tak zaplanowałam, nie dlatego że to jakoś potrzebne, bo prostu dlatego że tak jest. Życie.

Moim zdaniem rodzicielstwo oparte na więzi to przede wszystkim życie.

 

Edit (06.08.2013):

Zachęcam do przeczytania mojego nowego wpisu, który uzupełnia i może koryguje pewne treści z powyższego: A kiedy zmieniam decyzje?

I jeszcze znalazłam fajny tekst Agnieszki Stein na mniej więcej ten sam temat: Bezstresowe wychowanie

About lovespatient

Zakładam bloga już n-ty raz w moim nie aż tak długim życiu. Zawsze wtedy, gdy czuję się na tyle zakręcona, że ufam, że pisanie pomoże mi się odkręcić. Jak widać z faktu, że po jakimś czasie każdy zarzucam, chyba (trochę) pomaga.

Jedna odpowiedź »

  1. oooo podoba mi się. U nas nie zawsze się tak da bo na nerwy młodego czasem nakładają się moje… Ale u nas mówimy: trudno życie jest nie zawsze fair nie zawsze możesz mieć natychmiast to co chcesz lub nie wszystko da się naprawić… Masz prawo być zly ale nie masz prawa nas bić… Mysle że to skrótowo to samo.

    • Dziękuję. Jak to napisałam, wydało mi się to wszystko oczywiste, ale jakoś potrzebowałam to sama dla siebie ująć w słowa. Fajnie, że jeszcze komuś prócz mnie się podoba;)

  2. Wychowanie bez frustracji – po prostu hasło – rewelacja 🙂 Ja słyszę, że wychowuje dzieci bezstresowo bo ich nie biję… straszne. Ale robię trochę inaczej, jak synek jest zdenerwowany, krzyczy czy zaciska pięści to pytam czy chce o tym porozmawiać. Jeżeli mówi, że nie, to go proszę, żeby poszedł do swojego pokoju i się uspokoił – i wtedy przychodzi później uspokojony albo chce pogadać od razu – bajdełej, zawsze powtarzam – masz prawo być zły, ja też bym była zła, ale nie możemy teraz włączyć bajek, bo jest pora kąpania i kolacji, a musisz jutro wcześnie wstać do przedszkola – wtedy pada przepraszam – nie masz za co, masz prawo być zły. Nie mówię mu, że nie może obejrzeć bo nie, tłumaczę dlatego i to mu wystarcza, ale moje dzieci wyciszają się same, beze mnie – przytulamy się później, jak wszystko sobie wyjaśnimy. Niejednokrotnie uspokajanie na siłę w momencie frustracji za każdym razem może spowodować, iż w momencie kryzysu gdy nie ma mamy dziecko nie wiem co ze sobą zrobić – może siebie zastąpić misiem? A być później

    • Prosisz go „żeby poszedł do swojego pokoju i się uspokoił – i wtedy przychodzi później uspokojony”. A ile ma lat? Tak sam z siebie zgadza się odejść od Ciebie?

      • Jeżeli nie chce na temat powodu frustracji rozmawiać to rozmawiamy o tym jak się uspokoi, Juniorki mają 4 i 6 lat. Zawsze skutkowało i im taki układ pasuje. Zawyczaj trwa to minutę, może dwie. Dłuższych frustracji nie zauważyłam, to zazwyczaj jakaś słabsza chwila czy zły dzień.

    • nie jest ucięte 🙂 może siebie zastąpić misiem a dla dziecka być później, po frustracji. Teraz sama widzę, że wygląda na ciachnięte. Pozdrawiam

      • Rozumiem, że nie każde dziecko (moje też nie zawsze) chce się w chwili wściekłości czy smutku przytulać, ale trudno mi się zgodzić z twierdzeniem, by być później dla niego, a w chwili frustracji lepszy miś. Czasem sama obecność jesrt potrzebna, nie robienie czegoś, ale jednak bycie do dyspozycji – nie dopiero wtedy, gdy dziecko samo się uspokoi – takie jest moje przekonanie i doświadczenie. Ja też pozdrawiam:) Zaraz zajrzę na Twój blog:)

      • Uważałam i nadal tak twierdzę, że taki sposób będzie lepszy bo dziecko nauczy się walczyć samo ze swoimi uczuciami (my mu tłumaczymy jak może to zrobić ale nie przeszkadzam mu w wyładowaniu się, jakkolwiek by to nie wyglądało) – co się stanie w przypadku, gdy będzie sfrustrowane w przedszkolu, na placu zabaw, gdzieś gdzie nie ma mamy? Nie będzie czuło się zagrożone, nie straci poczucia bezpieczeństwa a nader wszystko poradzi sobie ze swoim uczuciem? Takich sytuacji bym się obawiała. Przytulamy się po, tzn jak już porozmawiamy, przeprosimy się to wtedy bardzo długo się przytulamy 🙂

      • No właśnie to przedzałożenie: „co się będzie działo, jak nie będzie mamy?”, najmniej mnie przekonuje. Na tej zasadzie należałoby od początku dawkować bliskość na wszelki wypadek. U nas jest tak, że jak nie ma mamy (np. w przedszkolu), to się ta frustracja gromadzi i potem przy mamie się wylewa i mama ogarnia;)
        Ale też widzę, że dzieci mają różne charaktery. Jak piszesz o minucie, to sobie myślę, że w ogóle nie ma o czym dyskutować. Jak Ania czasem idzie do swojego pokoju (sama z siebie, nikt jej tam nie wysyła), wkurzywszy się na mnie i za chwilę wraca w lepszym humorze, to dla mnie ok i chyba to, co piszesz, jest podobne. U nas bywają jednak wielominutowe (kiedyś i ponadpółgodzinne) wrzaski, płacze, rozpacze. I nie wyobrażam sobie nie być obok.

      • I pewnie dlatego wydaje się nam się że mamy inne podejście a tak naprawdę jest analogiczne – u nas frustracje są krótkie. Załóżmy, że jest problem. Próbujemy coś razem postanowić ale mamy konflikt interesów. Każde z nas mówi swoje stanowisko i argumenty, bez krzyku, bez konfliktu. Na końcu stwierdzamy co jest dla nas ważniejsze. I jeżeli ja kapituluje stwierdzając Synku masz rację to jest ok. Natomiast jeżeli on mówi, dobra, niech będzie jak mówisz to on sam czuje, że chce iść do siebie i to jeszcze przemyśleć. Młodszy 4-latek nie robi tego tak spokojnie i mimo, że wie, że już nic nie da rady zmienić wizyty u dziadka to zaczyna się frustracja, nie chce rozmawiać tylko stoi i płacze. Z młodszym jest taka sytuacja, że on sam nie idzie do pokoju, jemu trzeba przypomnieć, że jest taka możliwość. Posiedzi tam zazwyczaj z minutę, góra dwie, wychodzi szczęśliwy: Mama, a możemy od dziadka jechać na lody? Oczywiście. To super, ja już chcę jechać. Aha, ja dawkuję bliskość i na wszelki wypadek, i na debecie i na zapas i cały czas. Uwielbiam być z nimi blisko 🙂 Ale nie chcę, żeby nie potrafili sobie sami ze sobą poradzić przy różnych problemach bo ja nie zawsze przy nich będę – czy kumulowanie frustracji jest dobre? Kumulowanie w sobie 6 godzin jakiś złych emocji?

      • Pewnie masz rację. Bynajmniej dziękuję za merytoryczną dyskusję. Chyba się do tego odniosę u siebie, mogę?

  3. Ciekawa myśl. Też mnie zainspirowała.
    Niestety przyznam, że choć mam zgodę na trudne emocje mojego synka, i pozwalam mu na nie, to dość ciężko mi samej się wtedy nie frustrować. A co za tym idzie, nie zmieniać zdania. Chyba też potrzebuję to sobie jakoś lepiej ułożyć. Dzięki.

  4. A ja mam wątpliwości… To jak w końcu mam postępować? Naczytałam się o współpracy z dzieckiem, o spełnianiu potrzeb, o szukaniu wspólnych rozwiązań, że gdy mój syn czegoś chce (bajki, zabawy np.) i reaguje płaczem na mój sprzeciw, to po chwili zaczynam myśleć, że może jakaś jego potrzeba nie jest zaspokojona i może jednak znajdziemy jakieś wspólne rozwiązanie i np. włączam mu bajkę, ale tylko jedną lub bawimy się w jeszcze jedną zabawę, zanim wyjdziemy. W ten sposób nie dopuszczam do jego frustracji, prawda? Czyli wychowuję bezstresowo? Czy jednak w duchu RB, czyli z uwagą na wolność i autonomię dziecka?… Kiedy syn wścieka się, bo nie może ułożyć klocków, nic nie mogę zrobić, żeby zapobiec jego frustracji, jeśli nie chce przyjąć mojej pomocy w ich ułożeniu. Wtedy przeżywa frustrację, a ja mu towarzyszę (jestem, słucham, nazywam uczucia). Ale gdy chce robić coś, co da się zrobić, ale nakładem sił dorosłego, to wg mnie – na podstawie RB – powinno się to zrobić. I tak np. czemu nie umożliwić dziecku siedzenie w innej części jadalni w przedszkolu, skoro się tego – z sobie znanych powodów – domaga? Szczerze, mam z tym kłopot…

    • Dziękuję za Twoje pytania, Kasiu. Czy przeczytałaś może mój kolejny wpis, wrzucony dzisiaj? Jeśli nie, zerknij proszę na niego, i daj znać, czy odpowiada na Twoje wątpliwości:) Chętnie o tym porozmawiam. Co do jadalni, absolutnie nie chciałam napisać, że nic nie należało robić (i zrobiono), ale o samej sytuacji, kiedy to wynikło, a ja dawałam empatię.

      • Przeczytałam i widzę, że masz wszystko dobrze przemyślane:). Już rozumiem, co miałaś na myśli i zazdroszczę hartu ducha w momentach niezmieniania decyzji. Mój syn złości się porządnie, długo i głośno, i to często skłania mnie do zmiany zdania – wszak słuchanie płaczu dziecka przez dłuższy czas staje się niebezpieczne…A czy nie boisz się, że Twoje dziecko nie będzie samodzielne? Mój dwuipółlatek „męczy” mnie najczęściej o towarzyszenie mu w zabawie (i robi to od kiedy chodzi) przez co jest bardzo absorbujący i czasem z zazdrością patrzę na rodziców, którzy (metodami, których nie popieram, ale cóż) nauczyli swoje dziecko, że jak są w gościach, to ma im dać spokojnie porozmawiać, wypić kawę itd. To takie pytanko na marginesie:).

      • Wiesz… z perspektywy mamy prawie czterolatki widzę to już inaczej i stąd pewnie mój większy luz:) I na to, czy wypiję kawę spokojnie (coraz częściej się udaje, bez żadnych nauk czy metod, po prostu Ania dorosła do zajęcia się chwilę sobą; ale czasem się nie udaje i też już mnie to tak nie martwi jak kiedyś), i na to, że płacze albo krzyczy – bo wiem, że sobie poradzimy z tym. Oczywiście, że nie chcę Jej płaczu i myślę, że już zawczasu podejmuję takie decyzje, by wyeliminować dodatkowe, zbędne frustracje. Ale Ania już tak ma, że jak jest zmęczona, to awantura być musi. No i zauważyłam, że lepiej pozwolić Jej wybuchnąć przy pierwszej odmowie czegoś niż czekać aż się to zeskaluje. Ale to moje indywidualne doświadczenie i mam wrażenie, że już dobrze się orientuję w tym, kiedy coś jest potrzebą, a kiedy tylko zachcianką. Jednak nie umiałabym tego wyjaśnić. Zastanawiam się jeszcze nad tym pytaniem o samodzielność, co właściwie masz na myśli?

  5. wydaje mi sie ze to takie błędne koło. ludzie boją się siebie. boją się jaskrawych emocji. boją się wszystkiego, samego życia się boją. i dlatego swoim dzieciom wolą zamykać buzię i oczy. na życie. tak jak sobie. to wygodniejsze. ale to kłamstwo prawda? nie zgadzam się na to. i nie ma u nas nigdy ‚nie wolno płakać’…

  6. Zła jestem na siebie, że tak często wymyka mi się z ust „przecież nic się nie stało”. Ale przecież też tak nie uważam (czasem. z reguły). Ale zdarza mi się, że stosuję to dla tak zwanego „świętego spokoju”. Nie wiem czemu. żebym ja miała ten święty spokój? żeby dziecko przesadnie nie panikowało? I czasem widzę, że dziecko tego oczekuje. Żeby je uspokoić. Żeby powiedzieć: „Hej, nie płacz. Wszystko będzie dobrze”. Ale moje pocieszanie zawsze kończy się na „Hej, przecież nic się nie stało. Głowa do góry”. Czy to jest bardzo bardzo złe?

    • Karolina, dziękuję za Twój komentarz i podzielenie się wątpliwością! Przepraszam, że tak strasznie długo czekasz na odpowiedź. Nie wiem, czy warto pytać, czy coś jest strasznie złe. Po prostu, moim zdaniem lepiej tak nie mówić, ale czasem każdy z nas operuje na „rodzicielskim autopilocie” i powtarza coś, co pamięta z dzieciństwa itp. Nie winiłabym się za to i zamiast z tym walczyć, proponuję Ci szukać lepszych sposobów:) Co chciałabyś przekazać swojemu dziecku? Co mogłabyś mówić zamiast „nic się nie stało”? Może jak sobie na to odpowiesz, będzie Ci łatwiej?:)

  7. Pingback: Wychowanie bez frustracji | Bliska Wiara

  8. Pięknie napisane, zgadzam się z treścią i w ogóle, tylko jednej rzeczy znieść nie mogę, czysto formalnej, proszę, przemyśl to. Pisanie o swojej córce z wielkiej litery oraz zaimków jej dotyczących (Jej), jest błędem ortograficznym w jęz. polskim i to rażącym błędem. Pisząc do kogoś, piszemy „Ty’ i „Pani” wielką literą, by wyrazić szacunek, ale jest to relacja JA-TY. Natomiast opisując kogoś, choćby króla czy papieża, piszemy małą literą – papież i jego słowa, królowa Anglii i jej dwór. Wyjątek stanowi jedynie Bóg, może dlatego, że z nim zawsze jesteśmy w relacji.
    Tak czy owak proszę o przemyślenie mojej uwagi. Wiem, że szanujesz i kochasz swoją córkę itd., ale można to wyrażać inaczej, nie przez błędy ortograficzne.

    • Dziękuję za Twoje uwagi, jednakże ich nie podzielam. Można w języku polskim stosować zaimki odnoszące się do trzeciej osoby, jeśli chce się podkreślić szacunek do niej lub szczególną relację. Pozdrawiam serdecznie.

Dodaj komentarz